Halo, halo, siedzimy już w autokarze, jeszcze tylko dosiądą się „Słoneczka” i jedziemy ! i jedziemy…, i jedziemy…, proszę pani, daleko jeszcze ? JUŻ !!! Pani dyrektor kupuje bilety – opaski na rękę, a my w tym czasie robimy zbiorowe zdjęcie na tle wejścia. Skanowanie w bramkach kodu paskowego – i zanurzamy się w zacieniony las pełen ruchomych dinozaurów i ich odgłosów. Co i rusz ktoś wykrzykuje kolejne nazwy, a panie odczytują nam je z tabliczek. Oglądamy też jaskinkę z mamą, jajkami i młodymi oraz nieopodal wykluwające się młode – jeszcze z kawałkiem skorupki na głowie. Przyglądamy się paszczom i nogom/pazurom dinozaurów przewidując , które są roślino-, a które mięsożerne. Niektóre są tak wysokie, że aż trzeba zadzierać głowę. A jeden … sika na zwiedzających… Inny z kolei ma na ciele – piórka. Ustawiamy się do wspólnej fotki na ławeczce triceratopsie – to było łatwe oraz w skorupie jaja – to łatwe nie było, bo ciasno, nierówno, pochyło i ślisko… Kiedy zaczyna kropić deszcz mamy już tylko kilka kroków do budynku z napisem MUZEUM – oglądamy mapę, różne eksponaty (kości, kamienie, czaszki…) w szklanych gablotach oraz „pływające” spokojnie w ogromnym „akwarium” ichtiozaury i rekina. Nie ! Rekin rozbił szybę ! Niektórzy aż podskoczyli albo się skulili… na szczęście woda się nie leje, bo to był filmik na monitorze. Nie leje też na zewnątrz – co przez chwilę napadało już obsycha, więc idziemy się posilić. Dalsze zwiedzanie zaczynamy od … domu do góry nogami ! Faaajny był – tylko złoto nie chciało spaść pani Beatce do rąk… Owady i stawonogi w powiększeniu, mimo głośnego bzyczenia, wydawały się mniej groźne niż w normalnym rozmiarze. Była też gąsienica – nie dosyć, że wielka, to jeszcze bardzo szybka – bo to rollercoaster ! (na niej nas nie znajdziecie na fotkach, bo musieliśmy jechać z paniami, więc żadna z nich nie mogła zrobić zdjęcia). Po chyba z milionie okrążeń na karuzeli łańcuchowej – łasuchowanie smakołyków z naszych plecaczków, mniam ! Z nowymi siłami podbiliśmy karuzelę pożarniczą, zjeżdżalnię na oponach-pontonach i trampoliny ! Na zakończenie do upadłego szaleństwo w małpim gaju – naprawdę do upadłego, bo mimo, że przed samym wyjazdem pochłonęliśmy jeszcze na podwieczorek saszetki z musem owocowo-warzywnym „Łowicz”, to powrót autokarem minął jak z bicza strzelił i już byliśmy z powrotem w Chorzowie, w Waszych, rodzice, ramionach.